Po wysłaniu 50 ofert, żaden zleceniodawca się do mnie nie zgłosił. Co robię źle?
Poprzedni post Następny post

Znacie to skądś? Odpowiadacie na wszelkie możliwe ogłoszenia, ale żaden zleceniodawca nie odzywa się do was. A nawet jak się odzywa, to rzadko coś z tego wychodzi. I zastanawiacie się, co robicie źle. Może cena nie taka? Albo jesteście zbyt kiepscy?

Niektórych dziwi to, że odpowiadanie na ogłoszenia ma tak słaby efekt. Dla mnie nie ma w tym niczego nadzwyczajnego, ponieważ… to normalne zjawisko. Zaraz wyjaśnię dlaczego. 😉

Copywriterzy czy inni freelancerzy dopiero stawiający pierwsze kroki w branży, nie skupiają się na pracy, a ciągłym pozyskiwaniu zleceń. Kiedy chcą zdobyć pierwszych zleceniodawców, pierwsze co im przychodzi na myśl to liczne portale z ogłoszeniami i grupy na FB. I słusznie, bo w każdym bardziej znanym miejscu dziennie pojawia się od kilku do nawet kilkudziesięciu ogłoszeń dla freelancerów.

Można by pomyśleć, że sporo, ale to nieprawda. Biorąc pod uwagę liczbę aktywnie poszukujących zleceń, których w Polsce może być lekko kilkadziesiąt tysięcy, te kilkaset ogłoszeń na dzień nie robi już takiego wrażenia.

Otóż to. Na rynku freelancerów, szczególnie copywriterów, jest ogromna konkurencja. Intencje klientów są dobre – oni chcą znaleźć copywriterów spełniających określone wymagania. Problem leży gdzie indziej. 

Zleceń jest mniej niż freelancerów. Dużo mniej

Łatwo sobie policzyć. Zleceniodawca wystawia ogłoszenie na grupie na FB, która liczy ponad 15 tysięcy członków. Zakładam, że większość z nich to copywriterzy. Po kilku godzinach otrzymuje kilkadziesiąt, a może i kilkaset zgłoszeń. Już na wstępie szansa, że w ogóle zauważy waszą ofertę, maleje z minuty na minutę. Praktycznie do zera. Załóżmy jednak, że was zauważył. W 80% (oczywiście strzelam) decydująca będzie cena. Zakładając, że oferujecie więcej niż 10 zł za tekst, wasza oferta będzie mało konkurencyjna. Większość wykonawców zaproponuje mniej.

A przecież wam nie chodzi o to, by pracować za byle grosz. Czyli zostaniecie odrzuceni we wstępnej weryfikacji ofert. Potem może się okazać, że według klienta nie macie odpowiednich kompetencji, by podjąć się tego zlecenia. Istnieje jeszcze jakaś szansa, że przypadniecie zleceniodawcy do gustu. Ale może będzie chciał was wypróbować, bliżej poznać, zobaczyć portfolio, przesłać jakiś tekst próbny, zapytać, czy wystawiacie faktury VAT itp. Jeżeli nie macie żadnej wizytówki w sieci, z miejsca tracicie w oczach. Jeszcze więcej, jeśli rozliczacie się tylko w oparciu o umowę o dzieło. Dla niektórych brak bogatego portfolio czy faktury nie będzie miało aż tak dużego znaczenia. Ale potem rozpoczną się wstępne rozmowy. W międzyczasie klient 5 razy się rozmyśli i uzna, że w zasadzie to teksty będzie potrzebował, ale za kilka miesięcy. Wiem, można oszaleć, ale to jest właśnie freelance. 😉 Gruba skóra to podstawa!

Nie uprawiam tu żadnej matematyki, wciąż strzelam liczbami i procentami w ciemno. Ale napiszę wam jedno. Szansa, że w ogóle otrzymacie jakieś zlecenie, nawet lipne i mało płatne, wynosi jakieś 2%. Każde wysłane 100 ogłoszeń może skutkować pozyskaniem 2 zleceń. Oczywiście los może wam sprzyjać, jesteście superwidoczni, superatrakcyjni i w ogóle „och, ach” i sytuacja będzie wyglądać inaczej, niż tu opisuję. I super. Sądzę jednak, że jest to rzadkością.  

Zmierzam do tego, że odpowiadanie na ogłoszenia z przeróżnych portali jest mało wydajną formą pozyskiwania zleceń. Fajną na początek, bo dość prostą i całkowicie darmową. Ale też pracochłonną. O sukcesie decyduje przypadek, szczęście i bardzo duże zaangażowanie w śledzenie i odpowiadanie na ogłoszenia. Czasami przypomina to loterię. Wyślecie 10 ofert, z czego 5 zakończy się pozyskaniem zlecenia. W kolejnym tygodniu wyślecie 30, a odzew będzie zerowy. Oczywiście portale z ogłoszeniami są dużo lepsze niż platformy dla copywriterów.  Tu przynajmniej sami ustalacie reguły gry, ale też wplątujecie się w niesprzyjające mechanizmy, które rządzą tą formą poszukiwania klientów.

Czyli jak to robić?

Teraz pewnie nasuwa się oczywiste pytanie: jak efektywniej pozyskiwać zlecenia? Jedyną odpowiedzią jest: zainwestować czas lub pieniądze w promocję. Budowanie bazy klientów trwa latami, zwłaszcza, jak robi się to trochę na okrętkę, za półdarmo, np. szukając na portalach. Można to zrobić szybciej.

Co daje inwestycja w marketing (np. SEO, Google Adscontent marketing)? Przede wszystkim to, że zwiększacie swoją widoczność w sieci, potencjalni klienci was zauważają i sami się do was zgłaszają z pytaniami ofertę, ceny, terminy, portfolio. Jesteście w bardziej uprzywilejowanej sytuacji.

Wróćmy do początku. Kiedy zgłaszacie się do publicznie wystawionej oferty, konkurujecie z co najmniej kilkudziesięcioma innymi freelancerami. Kiedy klient sam się do was zgłasza, prawdopodobnie wysłał oferty do jeszcze kilku wykonawców, którzy wpadli mu w oko. Już sam fakt, że się do was odzywa, wiele znaczy. Bo jest naprawdę wami zainteresowany i macie bardzo dużą szansę na otrzymanie tego zlecenia.

Czy to dużo kosztuje? I tak, i nie. Sporo rzeczy można samemu ogarniać. Narzędzia do reklamy w Google i social media są tak skonstruowane, by były dostępne dla jak największej liczby osób. Są dość proste w obsłudze, ale też wymagają pewnego obycia i doświadczenia. Czyli można ograniczyć czas poświęcony na śledzenie ogłoszeń na portalach i przeznaczyć go na naukę.

Dam wam realny przykład

Jakiś czas temu straciłam ciągłość w zleceniach, dlatego nie myśląc długo, skorzystałam zarówno z możliwości płatnej reklamy w Google (raptem 150 zł/miesiąc), jak i zaczęłam odpowiadać na ogłoszenia publikowane na grupie FB. 

Odzew z płatnej reklamy był niemal natychmiastowy. Pojawiło się trochę wiadomości od klientów i wpadły mi nowe zlecenia. Dodam tylko, że mam praktycznie zerowe doświadczenie w reklamach Google Ads, czyli wszystko robiłam intuincyjnie.

100 zł na reklamę w Google to prawie nic, ale też nawet kilkanaście odwiedzin dziennie osób poważnie zainteresowanych usługami copywritera.  Dla dużych firm czy sklepów 3 transakcje w miesiącu wiążą się z widmem bankructwa. Dla freelancera to chleb na pół miesiąca.

A klienci z ogłoszeń? Większość zleceniodawców odsyłało kandydatów do prywatnych wiadomości przez Messenger. Cóż. 10 wysłanych ofert. 4 w ogóle nie zostało przeczytanych. 3 były już nieaktualne – w ten sam dzień. 1 odrzuciłam sama – ze względu na cenę (3 zł). Dwóch pozostałych zleceniodawców miało się odezwać. Nie odezwali się.

I wcale nie sugeruję teraz, żebyście z dnia na dzień przestali odpowiadać na ogłoszenia. Sama idea przestrzeni z ogłoszeniami dla freelancerów jest bardzo fajna. Musicie tylko mieć świadomość, z czym to się je. Choć rynek pracy zdalnej bardzo szybko się rozwija, jest też dość trudny — wygrywają najwytrwalsi.;-) Tak to wygląda, dlatego najgorsze co możecie zrobić, to zrazić się, zaprzestać, tylko dlatego, że po 3 tygodniach intensywnego przesyłania ofert, nikt się nie odezwał. Ogłaszajcie się, ile możecie, ale w międzyczasie myślcie o jakichś alternatywnych formach promocji.

Wróć na górę