Zasada Pareto w życiu freelancera – jak zarabiać więcej, pracując mniej…
Omawiany dziś temat nazwałabym „Zarządzanie jakością pracy zdalnej na podstawie zasady Pareto”.
Wszystko będzie się sprowadzało do jakże banalnego pytania: co zrobić, by zarabiać więcej, pracując mniej? Nie jest to żadna mrzonka, ani obietnica rodem „coacha sukcesu”. Tylko stara, dobra ekonomia.
Zapraszam do czytania szczególnie freelancerów, którzy poczuli, że dotarli do szklanego sufitu i myślą, że osiągnęli już wszystko, co mogli i to niemożliwe, że ktoś zarabia na freelansie dwie średnie krajowe.
(…)
Na początku Free Lansu bierzemy wszystkie zlecenia, jak leci. Nie wybrzydzamy zbytnio, ciesząc się, że ktokolwiek chce nam płacić za pracę. Przynajmniej większość freelancerów tak robi. Co jest całkowicie naturalne.
Nabierając doświadczenia, zaczynamy nerwowo rozglądać się na boki, bo czujemy, że coś jest nie tak. Pracujemy dużo, coraz więcej, ale w żaden sposób nie przekłada się to na lepsze zarobki, a tym bardziej satysfakcję. Realnie myśląc, nic w tym dziwnego, że wyceniając swoje teksty na 1-2 zł/szt., zleceń mamy od groma.
Potem okazuje się, że to, do czego dążyliśmy (dużo zleceń, grono zadowolonych klientów) nie jest źródłem satysfakcji, a frustracji.
Wszystko dlatego, że nie poznaliśmy jeszcze zasady Pareto.
Co to jest zasada Pareto?
Zasada Pareto, której autorstwo (podobno błędnie) przypisuje się ekonomiście Vilfredowi Pareto głosi, że:
20% zasobów odpowiada za 80% efektów
Gdy tylko zaczniemy analizować sens tego zdania okazuje się, że tzw. zasada 20/80 rządzi, nie tylko pracą, biznesem, ale i całym życiem.
Przyznajcie mi rację:
- 20% chwil z naszego życia tworzy 80% najważniejszych wspomnień;
- 20% ubrań nosimy przez 80% czasu;
- 20% kosmetyków stojących na półce używamy przez 80% czasu, i co ciekawe 80% kosmetyków stojących na półce jest zużytych tylko w 20%;
- zaledwie 20% tego, czego się nauczymy w szkole, wykorzystujemy przez 80% naszego życia itd…
Jak działa zasada Pareto w pracy (nie tylko zdalnej)?
Na podobnej zasadzie. Najważniejsze, co należy zapamiętać to:
- 20% klientów daje nam 80% zysków;
- 20% poświęconego czasu/wysiłku/zaangażowania odpowiada za 80% naszych sukcesów;
- 20% produktów/usług generuje 80% zysków.
Logicznym posunięciem wydaje się zatem przyjrzenie się jakości pracy i zlokalizowanie największych i najmniejszych źródeł zarobków. W swojej analizie zasady Pareto, odniosę się do copywritingu, ponieważ temat jest mi najbliższy.
Dziennie piszemy ok. 10 tekstów SEO, każdy płatny 2 zł. Pracując 5 dni w tygodniu, zarabiamy ok. 400 zł miesięcznie. Jak na pierwszy zarobek albo „dorobek”, może być.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, dlatego postanawiamy pisać 15 tekstów dziennie, a zatem nasze wynagrodzenie wzrasta do ok. 500 zł miesięcznie. Każdy, kto miał kiedyś okazję cykać teksty zapleczowe non stop przez wiele miesięcy, wie, co to za praca. Kopanie 10-metrowego rowu łopatą przypomina lekką rozgrzewkę. Zatem zwiększenie nakładu pracy o połowę przynosi niewiele korzyści, raptem 100 zł więcej. Miesięcznie. Ale…
Z pewnością w międzyczasie pojawiają się inne zlecenia. Z czasem okazuje się, że jesteśmy w stanie „wyciągnąć” na tekstach nawet 2000 zł.
W zasadzie nie byłoby powodów do narzekań, gdyby nie to, że 80% czasu pracy pochłania pisanie, jakże nieopłacalnych tekstów za 2 zł. Pozostałe 1 500 zł zarabiamy na czym innym.
Na czym?
Wystarczy dotrzeć do klienta, który będzie zlecał regularne pisanie wartościowych tekstów na blog. Nie jest wyczynem spotkać zleceniodawcę, który zapłaci średnio doświadczonemu copywriterowi 20 zł za 1000 znaków. Przychodzi moment zaskoczenia, bo okazuje się 2 godziny poświęcone na napisanie 1 tekstu 3000 zzs (60 zł) przynosi więcej pieniędzy niż pół dnia poświęcone na napisanie 15 bezwartościowych seospamówek. A klient zleca miesięcznie 8 takich tekstów, co daje zarobek rzędu 480 zł. Ponadto, klepiąc te miliony znaków, jesteśmy tak zmęczeni, że nie mamy ochoty pisać więcej, a zredagowanie czegoś bardziej sensownego niż „Jak dobrać firanki do okna?”, przychodzi z trudem.
Do tego, na początku pracy freelancera, średnio raz na miesiąc wpada minimum jedno tzw. lepsze zlecenie. Może to być partia opisów produktów, oferta handlowa, content na stronę, seria artykułów sponsorowanych. Początkowo te lepsze zlecenia przynoszą jakieś 600-800 zł/miesięcznie. Z czasem, coraz więcej.
Rachunek jest prosty:
80 % czasu:
15 tekstów dziennie (300 miesięcznie!) – 500zł/miesiąc
20% czasu:
8 tekstów na blog- 480 zł/miesiąc
30 opisów produktów – 600 zł/miesiąc
Co z tym robimy?
Dla mnie sprawa jest oczywista. Rezygnuję z tego, na co poświęcam najwięcej czasu, a przynosi mi najmniej zysków. Bo zwyczajnie się to nie opłaca. Ilość poświęconego czasu i energii nie przekłada się na efekty finansowe i jakościowe. U mnie, i podejrzewam u wielu innych copywriterów, tak jest w przypadku prostych tekstów SEO.
Sytuacja może też być taka, że wprawdzie zlecenia przynoszą nam sporo pieniędzy, ale są tak pracochłonne i angażujące, że nakłady przewyższają zyski. 10 telefonów dziennie, cogodzinne ponaglenia, oczekiwania 100 % dyspozycyjności, także w niedzielę. Cóż, praca nie zawsze jest przyjemna, ale jeśli jest źródłem stresu i rozstroju żołądka…
Może też się okazać, że „wrobiliśmy” się w inną mało opłacalną formę współpracy. Trafiliśmy na angażującego klienta, który zleca milion „małych” robótek, a za każdą chciałby zapłacić 10 zł. Nie miejmy skrupułów go pożegnać. A przy tym wszystkim, wcale nie twierdzę, że mniej płatne zlecenia zawsze będą mniej opłacalne. Tu chodzi głównie o czas. Jeżeli nie wymagają dużego zaangażowania, to rachunek powinien wyjść na plus. Sama regularnie piszę wiele mało płatnych tekstów, które zabierają mi niewiele czasu. Zlecenia jednorazowo płatne 600-1500 zł trafiają się maks. 2-3 razy w miesiącu. Pozostałe to różne, drobne prace.
Należy wziąć sobie do serca zasadę Pareto, która w oczywisty sposób tłumaczy, w którym miejscu kończy się efektywność i osiągamy maksimum zysków. Gdzie znajduje się balast, uniemożliwiający rozwój. Po eliminacji „słabych ogniw”, odczuwamy ulgę, a nasza wydajność wzrasta.
Boję się, że stracę źródło dochodów…
Strach jest najgorszym z doradców, bo sprawia, że nie myślimy racjonalnie i ekonomicznie.
Obawiamy się pożegnać klientów, którzy dostarczają najwięcej pracy, zapominając, że jednocześnie przynoszą najmniej zysków.
Rezygnując z tekstów SEO po 2 zł, zyskacie więcej czasu, a stratę pieniędzy szybko nadrobicie. Będziecie mieli aż 80% czasu, czyli nawet 4-6 godzin dziennie na szukanie nowych, lepiej płatnych zleceń.
Kiedyś sądziłam, że nie stać mnie na rezygnowanie ze zleceń. Od kiedy bliżej przyjrzałam się zasadzie Pareto, zrozumiałam, jak wiele korzyści przynosi regularne analizowanie i porządkowanie finansów.
Zasadę Pareto zaczęłam wykorzystywać na przełomie 2015/16. Już po pół roku, moje średnie miesięczne zarobki wzrosły dwukrotnie. Zaczęłam pisać mniej, czas mojej pracy skrócił się o 2-3 godziny dziennie. Wszystko dlatego, że podwyższyłam stawki, dzięki temu mogłam więcej czasu poświęcić na pisanie każdego tekstu, co w oczywisty sposób sprawiło, że ich jakość wzrosła. A z nią satysfakcja klientów i moja.
Z czasem okazuje się, że zlecenia, które uznawaliśmy za lepsze, przynoszące na przykład 1500 zł czystego zysku miesięcznie, stają się tymi mniej opłacalnymi. Ze „starymi” klientami, niegdyś będącymi źródłem 80% przychodów, łączy nas już chyba tylko sentyment.
Bardzo ważne jest to, że choć mogłam tak sugerować, nie powinno się od tak, z dnia na dzień zrezygnować z większości słabo płatnych zleceń. W życiu freelancera, stali klienci, płacący miesiąc w miesiąc, są na wagę złota, bo zapewniają płynność finansową. Problem polega na tym, że z reguły ci wierni klienci, jednocześnie są tymi, którzy suma summarum, płacą najmniej. Tak jest u mnie.
Dziękować za pracę należy stopniowo, zachowując ostrożność. I szacunek do zleceniodawcy.
Zaznaczam, że to co napisałam powyżej, jest tylko pewnym uproszczeniem. W każdym biznesie i u każdego freelancera, zasada Pareto będzie miała trochę inne zastosowanie. No i, nie zapominajmy, że nie wszystko można przeliczyć na pieniądze. 😉