Wypalenie zawodowe u freelancera. Mnie już trafiło, a ciebie?
Długo zwlekałam z dokończeniem i opublikowaniem tego wpisu. Wszystko za sprawą, o ironio, wypalenia zawodowego. 😉
Wypalenie zawodowe to proces, którego początek jest trudny do zauważenia. Zapał do pracy maleje stopniowo, aż któregoś dnia otwarcie przyznajemy przed sobą: wypaliłam/em się. To może się przydarzyć, i najczęściej przydarza, każdemu. Nawet temu najbardziej kochającemu swoją pracę.
Specjaliści mówią, że wypalenie w pracy wynika m.in. z nieumiejętnego zarządzania aktywnością zawodową.* W pełni się z tym zgadzam. Uważam, że powodów wypalenia należy szukać nie w otoczeniu, a wewnątrz siebie. Zwłaszcza, jeśli jesteśmy freelancerami, bo to głównie my kreujemy nasze środowisko pracy. Słowem, wszystko jest na naszych barkach. I we własnym zakresie musimy się zmagać z taką przeciwnością jaką jest brak chęci do pracy. Ale jesteśmy również w bardzo uprzywilejowanej sytuacji, ponieważ badania dowodzą, że osoby zatrudnione na etacie mają niewielki wpływ na zmianę elementów wywołujących wypalenie zawodowe.* My mamy. Tyle wygraliśmy. 😉
Średnio raz-dwa razy w roku przechodzę kryzys i ogłaszam, że zmieniam pracę, bo w tej już się wypaliłam. Potrafię ocenić, kiedy coś z moim życiu zawodowym jest nie tak, że zbliżam się do tej granicy, której przekroczenie będzie się wiązało z niechęcią, a wręcz nienawiścią do codziennych obowiązków. I wtedy zaczynam działać. Ostatnio przegapiłam symptomy, nic z tym nie zrobiłam i wpadłam w otchłań rozmyślań. Wkroczyłam na ścieżkę, z której ciężko było zawrócić.
Jak wypalenie objawia się u freelancera?
Tak jak u każdego!
Niechęć*
Dostajesz propozycję zlecenia, za które jeszcze kilka lat temu dałabyś się pokroić, ba, nawet wykonać za darmo, byle „mieć do portfolio”. A teraz jedyne, o czym myślisz, że będzie kolejna robota (o matko), czego ten gościu ode mnie chce, jest tylu innych, czy musiał się zwracać akurat do mnie? Ble. Nie chce mi się nic robić.
Agresja
Wkurzają cię, po prostu wkurzają. Bez względu na to, co napisze do ciebie klient, denerwuje cię tak bardzo, że masz ochotę odpisać mu kilka nieprzyjemnych zdań.
Apatia
Gdy widzisz, że dzwoni do ciebie ktoś z nieznajomego numeru, nie chce ci się odbierać, masz ochotę wyłączyć telefon, wyrzucić do toalety, a potem myślisz, że usuniesz numer ze strony, a potem w ogóle zmienisz go na nowy i dasz tylko mamie i mężowi.
Zazdrość
Wszyscy mają taką fajną pracę, tylko ty uparłaś się, żeby zostać freelancerem. Zazdrościsz nawet pani sprzątającej klatki schodowe. O 5 rano jest już na nogach, porusza się trochę, zimą pomacha szuflą. Ona to ma życie. Nie to co ty, tylko siedzisz i siedzisz przy tym komputerze, a waga co miesiąc pokazuje kilogram więcej.
Mniejsza produktywność
Twoja praca ma gorszą jakość, gdyż do wszystkiego podchodzisz „na odczepnego”. Nie starasz się tak jak kiedyś, bo zwyczajnie nie widzisz w tym sensu.
Brak ochoty do życia
Nic cię nie cieszy, bo masz beznadziejną pracę. Źle śpisz, źle jesz, nie kontrolujesz swojej wagi, krzywo patrzysz na członków rodziny.
Zmęczenie
To dopiero 12? A mnie tak się chce spać.
Im wcześniej zauważycie objawy wypalenia zawodowego, tym lepiej. Na pewnym etapie możecie jeszcze temu zaradzić w taki sposób, że znów odzyskacie radość z obecnej pracy. Jeśli zabrniecie za daleko, wypalenie negatywnie wpłynie na wasze życie, zarówno zawodowe jak i prywatne, co może odbić się na psychice, doprowadzić do depresji i innych zaburzeń. W ekstremalnej sytuacji wypalenie zawodowe może skutkować popadaniem w groźne nałogi, odsunięciem się od rodziny i przyjaciół, i ogólnym poczuciem bezsensu życia.
Wypalenie – co można z tym zrobić?
Moje działania może nie są odkrywcze, ale czasami tak bardzo się zapętlamy, że zapominamy wyjść ze swojej skóry, spojrzeć na siebie z boku i odpowiedzieć na pytanie: „co dalej z moim życiem freelancera?”. Oto co ja radzę, by uporać się z wypaleniem zawodowym. Pchnąć karierę do przodu i znów czerpać satysfakcję z pracy.
Zerwać z rutyną
Są ludzie ceniący rutynę w pracy. Na przykład mój mąż, który od ponad 10 lat zajmuje to samo stanowisko, a urozmaiceniem dla niego są tylko coraz nowsze technologie. Nieustannie jestem pod wrażeniem, że po tylu latach z takim zaangażowaniem opowiada o swojej firmie, przynosi do domu próbki matryc i innych narzędzi wykorzystywanych w pracy. Jednak większość ludzi monotonia zabija.
Przykład. Przez 3 lata pisałam dla jednej klientki teksty na blogi. Napisałam ich łącznie ok. 300. Wszystkie krążyły wokół jednej dziedziny, a z uwagi na to, że służyły m.in. do pozycjonowania, tematy często się powtarzały. Pewnego dnia powiedziałam sobie „dość”, nie jestem w stanie wymyślić już ani jednego zdania. Czułam pustkę i wielką niechęć do pracy. Ostatecznie zrezygnowałam ze współpracy. I choć było mi trochę szkoda zlecenia, które dawało mi od 500 do nawet 1500 zł zarobku miesięcznie – odczułam ulgę.
Jeżeli piszecie non stop dla jednego klienta, non stop tylko opisy produktów czy teksty seo, zróbcie wszystko, by urozmaicać sobie pracę. Sama dążę do tego, by podejmować się różnych zleceń związanych z pisaniem tekstów. Raz są to teksty na blogi, raz opisy produktów, potem jakaś nazwa dla firmy czy artykuł sponsorowany. Oczywiście ktoś powie, że nie można sobie wybierać zleceń, że trzeba się podejmować tego, co dają. Tak jest tylko na początku przygody z freelancingiem. Z czasem, jeśli wszystko dobrze się zrobi ze swoją marką, stroną, promocją, przychodzą różni klienci, i nie trzeba zgadzać się na wszystko.
Nie podejmować się wszystkiego
Początkowo ten błąd popełnia chyba każdy freelancer. Bierze wszystkie zlecenia, za każdą stawkę. Zgodzicie się na pisanie tekstów seo za 2 zł, to potem trudno będzie wam z tym zerwać. Nie będziecie chcieli opuszczać klienta dającego stałe zlecenia, a z braku czasu ciężko będzie wam podejmować się innych. Koło się zamyka. W pewnym momencie trzeba sobie powiedzieć, że NIE ma sensu brać wszystkiego jak leci.
Jedną z przyczyn wypalania są małe zarobki. Pracujemy, pracujemy, a efektów w postaci sensowej wypłaty – brak. To bardzo zniechęca do. Dlatego, z czasem, można, a nawet trzeba opuszczać klientów niepłacących rozsądnych stawek. To prawda, że sami się na nie zgodziliście, ale w każdej chwili można negocjować, a jeśli się nie da, to zrezygnować. No ejże, chyba po to jesteśmy freelancerami, by mieć pewną swobodę w działaniu, samemu decydować, które zlecenia są fajne, korzystne finansowo, a które nie. 😉
Trzeba nieustannie określać opłacalność prac, np. na podstawie Zasady Pareto. Zawsze ciężko mi rezygnować ze stałych zleceń, ale gdy to robię, odczuwam ulgę. A potem w ich miejsce wskakują o wiele lepsze zlecenia. I jakoś się kręci. 😉
Nie pracować po nocach
Gdy pracowałam na urlopie wychowawczym, pisałam głównie w nocy. Tak się do tego przyzwyczaiłam, że nawet jak nie musiałam, wypracowałam taki rytm, że w dzień zajmowałam się wszystkim innym, a do pracy siadałam w okolicach 17-18. Kończyłam ok. 24, czasem i 3 nad ranem. Życie rodzinne na tym cierpiało, bo wieczorami nie miałam czasu na pogaduchy, zarwane nocki często odsypiałam w weekendy, a w ciągu dnia byłam apatyczna, drażliwa i ogólnie nie do życia. Po dwóch latach, gdy jakoś ten freelancing zaczął się u mnie kręcić, moje zarobki zaczynały być sensowne, zaczęłam myśleć o powrocie do pracy na etat! Kompletnie nie miałam motywacji do pracy.
Z tą pracą nocną jest tak, że jak wpadnie się w rytm, to zaczyna się pracować wieczorem, kończy nad ranem, potem odsypia pół dnia i znów zaczyna wieczorem. I tak w kółko. A życie mija.
Długo musiałam przestawiać się na rytm pracy dziennej. Początkowo mój mózg był tak przystosowany do aktywności w nocy, że budził się dopiero w godzinach popołudniowych. Największą kreatywność i energię do pracy zauważałam w godzinach od 16 do 20. Ostatnio dowiedziałam się, że to może być związane z moim chronotypem. Jestem typową „sową” – kocham spać do 12 i buszować do 2 nad ranem.
Obecnie staram się w miarę możliwości pracować w tygodniu roboczym, maksymalnie do godziny 16. A aktywność wieczorną i nocną wykorzystuję na czynności niezwiązane z pracą – np. czytanie lub oglądanie filmów z mężem. Jeśli miałabym wskazać rzecz, która nas łączy, i co do której jesteśmy w 100% zgodni, to bez dwóch zdań bałaby to miłość do kina. 😉
Oczywiście bywają okresy, gdy muszę zakasać rękawy, pracować w sobotę czy niedzielę. Staram się jednak robić to bardzo rzadko, i gdy wiem, że to mi się opłaci, choćby finansowo. Wciąż lubię pisać sobie coś wieczorami, wiem jednak, że wtedy pracuję 4 razy wolniej, a gdy skończę o 1 nad ranem, na drugi dzień będę nieprzytomna.
Odpocząć, gdy przychodzi kryzys
Właśnie na tym polega luksus freelancera. Zawsze gorzej znoszę okres jesienno-zimowy. Jestem typowym ciepłolubem, na którego brak słońca odciska piętno w psychice. Gdybym mogła, to w listopadzie zapadałabym w sen zimowy i budziła wraz z początkiem kwietnia, a może i maja. I ubiegłym roku przeciągająca się zima sprawiła, że w lutym byłam całkowicie wypompowana. Przez około dwa tygodnie ciągle chciało mi się spać, po odprowadzeniu dzieci do szkoły i przedszkola wracałam do domu, siadałam przez komputerem i odczuwałam pustkę. Beznamiętnie patrzyłam w monitor, bo w głowie siedziała myśl, że muszę pracować. A ja tej pracy miałam dość. Z reguły w takich okresach obniżonego nastroju zaczynam myśleć o zmianie zajęcia, znalezienia innego sposobu na zarabianie. Mówię sobie, że się wypaliłam, że to nie ma sensu, choć podświadomie wiem, że freelancing jako sposób na życie jest tym, co mi najbardziej odpowiada.
I jednego dnia olśniło mnie – uświadomiłam sobie, że przecież wcale nie muszę dziś pracować. Nie mam tylu zaległości w zleceniach, że nie mogę sobie wziąć dnia wolnego. Położyłam się do łóżka, włączyłam film i zasnęłam. Spałam jakieś 5 godzin, od 9 do 14. Po przebudzeniu poczułam się tak lekko i fajnie, że powtórzyłam to przez kolejne dni. Nie kładłam się spać, ale czytałam, oglądałam filmy lub po prostu myślałam. Zaangażowałam się też w planowanie wyjazdu majówkowego, co pozwoliło mi się jeszcze bardziej zrelaksować. Ogólnie to przez ten czas pracowałam, ale na zwolnionych obrotach. Zauważyłam, że po okołu dwóch tygodniach radość z pracy powróciła, a mnie w końcu coś chciało się napisać. Po prostu odpoczęłam!
Zrozumiałam, że obecnie istnieje jakaś dziwna presja, by koniecznie odpoczywać aktywnie, że dzień w domu to dzień stracony. Nic bardziej mylnego. Takie nicnierobienie doskonale wpływa na równowagę organizmu, sprzyja odzyskaniu motywacji. Oczywiście w weekendy i inne dni również odpoczywam, ale to odbywa się zazwyczaj w gronie rodzinnym, a jednak trudno uznać, że przy małych dzieciach można się w 100% zrelaksować. Taki dłuższy reset odegrał u mnie znaczącą rolę w chęci powrotu do pracy.
Pogodzić się z okresowym obniżeniem motywacji
To całkowicie naturalne, że okresowo pojawiają się spadki i zwyżki motywacji do pracy. Gdyby nanieść na wykres to jak w ciągu roku spadają i zwiększają się nasze chęci do działania, powstałaby z tego sinusoida. Przesz dwa miesiące jest super, mamy powera, potem przez miesiąc trochę gorzej, by w następnym popaść w skrajny brak motywacji. I tak w kółko. Ważne, by nie dopuszczać do sytuacji, gdy ten stan trwa i trwa. To już nie jest naturalne.
Nie pracować tylko dla pieniędzy
Nadać pracy sens
Motywacja ekonomiczna działa skutecznie, ale na krótko. Kiedyś z zaskoczeniem przyjęłam wiadomość swojej kierowniczki, że pieniądze nie są tym, co na dłuższą metę motywuje ludzi do pracy. Byłam młoda i sądziłam, że mówi to tylko dlatego, by unikać podwyżek. 😉 Dziś wiem, że miała rację. Jeśli będziemy pracować tylko po to, by zwiększać wypływy na konto, prędzej czy później przestanie to sprawiać przyjemność. Warto więc nadać pracy sens, opracować plan, cele i je realizować.
Nie zaniżać stawek
To wcale nie stoi okoniem do powyższego. Absurdalne zaniżanie stawek równa się masą zleceń i niewielkimi przychodami, a to z kolei prowadzi do ogólnej frustracji. Z czasem zaczyna człowiek tracić sens pracy. Bo co z tego, że ma jej dużo, jak zarabia niewiele? Mnie bardzo pomogło ustalenie cennika usług, którego staram się trzymać. Przygotowałam ceny, które są dla mnie satysfakcjonujące i akceptowalne dla większości klientów, do których kieruję swoją ofertę. Tu pisałam jak ustalić cennik usług.
Robić to, co przynosi efekty
Jeśli stale wykonujemy zadania, które nie wnoszą niczego nowego do naszej pracy, to może by tak dać sobie z nimi spokój? Moja znajoma przez lata obrała jedną strategię promocji swojego biznesu. Robiła to tak jak wszyscy (seo, adwords itp.), nie biorąc pod uwagę, że jej branża była dość specyficzna. Nie wpadła na pomysł, że może pozyskiwać klientów w inny sposób i po kilku latach zamknęła działalność.
Nie pochodzić zbyt emocjonalnie do biznesu i klientów
Będąc freelancerem, trzeba mieć twardy tyłek. Ja, niestety, nigdy go nie miałam, ale robię postępy. 😉 Czasami trzeba zacisnąć zęby, pogodzić się z krytyką, naprawiać błędy i iść do przodu. Porażki przyjmować z pokorą, a sukcesy z rezerwą.
Oderwać się od internetu
Stałe podłączenie do sieci źle się odbija nie tylko na życiu, ale i na pracy. Uzależnienie od internetu, na które cierpi wielu ludzi pracujących zdalnie, sprawia, że tracimy masę czasu na sprawy niewarte uwagi. Nierzadko wydaje nam się, że pracujemy, a tak naprawdę przeglądamy FB. Warto znać granicę i oderwać się czasem od netu. Ja na przykład robię to w niedzielę. Nigdy nie sprawdzam wtedy poczty ani FB. Więcej pisałam tu: Nałogi, w które wpędził mnie freelancing.
Aktywność fizyczna!
Do każdego (chyba) po wielu godzinach spędzonych przy komputerze dociera znużenie. Takie nie do końca wyjaśnione zmęczenie. Niby nic nie robiliśmy, a jednak czujemy się wypruci, co sprawia, że po południu najchętniej siedlibyśmy na kanapie. Z czasem to znużenie się potęguje i przeciąga na całe dnie i tygodnie. To z kolei rzutuje na pracę.
Mnie pomogła joga! W ciągu dnia robię sobie przerwę, włączam YT i trenuję. Niesamowite. Szkoda, że tak późno odkryłam, że joga to naprawdę znakomity sposób na uzdrowienie ciała i umysłu. Dzięki małej, ale aktywnej przerwie mój dzień pracy jest mniej męczący. Znalezienie sposobu na dobrze spożytkowaną przerwę to najlepszy sposób na codzienne męki.
.
Zmienić otoczenie
Jeśli praca w jednym miejscu, najczęściej domu, powoduje frustrację, może warto rozważyć zmianę miejsca? W wielu dużych miastach Polski istnieją płatne i darmowe biura coworkingowe. A czemu dziś na przykład nie zabrać laptopa do kawiarni i tam chwilę popracować? 🙂 A czemu nie znaleźć innego freelancera i umawiać się z nim na wspólną pracę u któregoś w domu? A czemu nie zarezerwować domku w Bieszczadach, by tam popracować? No dobra, poniosło mnie. 😉
Przejąć kontrolę nad życiem zawodowym
Nie można pozwolić, by to inni ludzie kierowali naszą działalnością. Choć do klientów należy podchodzić z szacunkiem, nie można dawać sobie wchodzić na głowę. Trzeba ustalić zasady współpracy, komunikować je klientom i ich przestrzegać. To my decydujemy, jakiego rabatu udzielimy, na kiedy jesteśmy w stanie wykonać pracę, kiedy możemy odpisać na maile i co możemy zaoferować w danej cenie. Nierzadko wrabiałam się w zlecenia, gdzie oprócz tekstów musiałam zrobić masę innych rzeczy, za które tak naprawdę nie otrzymywałam pieniędzy.
Mieć wybór
Najgorsze co może spotkać człowieka, to poczucie, że musi tę cholerna robotę wykonywać, bo nie ma innego wyjścia. Istotą jest dążenie do sytuacji, w której kariera zawodowa jest efektem wyboru. Nie dlatego, że ma się nóż na szyi, kredyty, dzieci, męża, żonę.
Nie muszę się łudzić, że moja praca jest ekscytująca i niezwykle satysfakcjonująca. Nie zawsze tak jest. To jest po prostu sposób na zarabianie. Ale widzę jej efekty, brnę do przodu, klienci często mnie chwalą, a mój wielki komfort polega na tym, że mam wybór. Wiem, że nie jestem copywriterem freelancerem z przymusu, a wyboru. Wiem też, że w każdej chwili mogłabym znaleźć sobie inne zajęcie. W końcu pisałam wam ostatnio, że jestem ekspertem od szukania pracy dodatkowej w domu. 😉
Zacząć robić coś nowego
Ostatnio z moją mamą ustaliłyśmy, że średnio co 5 lat powinno się coś znacząco zmieniać w swoim życiu zawodowym (miejsce pracy, stanowisko, zawód), a co 6-10 lat w prywatnym (remont, przeprowadzka, zmiana mebli albo męża). 😉
Wypalenie zawodowe najczęściej wiąże się własnie z tą rutyną i brakiem perspektyw rozwoju. Nic nowego mnie nie czeka, wciąż te same albo podobne zlecenia. Dobrym sposobom jest szukanie nowych zajęć, rozszerzanie działalności. Takie nowości dają fajny impuls, sprawiają, że zajmujemy się czymś nieznanym, co z reguły jest ekscytujące i przywraca chęci do pracy.
Na przykład:
Jeśli dziś piszę tylko teksty seo, to może czas na coś ambitniejszego?
Jeśli mam już jakieś portfolio, klientów, to może czas założyć stronę?
Jeśli mam już stronę, to może zacznę prowadzić blog?
Jeśli mam blog, to może otworzę newsletter?
Jeśli mam newsletter, to może zajmę się rozwojem mediów społecznościowych?
Jeśli osiągnęłam już wszystko, to może nauczę się czegoś nowego i rozszerzę/zmienię ofertę?
Jeśli wiem, że mam dużą wiedzę, to może stworzę ebooka lub kurs internetowy?
I najważniejsze:
Jeśli pisanie tekstów mi nie pasuje, to może zajmę się czymś innym?
W sieci można robić mnóstwo rzeczy i zarabiać na wiele sposobów. Jeśli po pewnym czasie uświadamiamy sobie, że praca copywritera nas strasznie męczy, może to znak, że to nie jest nasze wymarzone zajęcie? Czemu nie spróbować czegoś innego?
Najważniejsze, to pamiętać, że:
Praca ≠ hobby
Czas wolny ma dość jasną definicję – jest to czas, który przeznaczamy na czynności niezwiązane z pracą czy nauką. Wbrew temu co się dzisiaj mówi, sądzę, że najzdrowszym podejściem jest możliwe jak najradykalniejsze oddzielnie życia zawodowego od prywatnego.
Według mojej opinii, błędem jest równanie pracy zarobkowej ze swoim hobby. Można wykonywać zawód z pasją, lubić go, czerpać z niego przyjemność. Ale nie traktować jako hobby, bo prędzej czy później się zwariuje.
Hobby z definicji jest czymś, co wykonuje się w wolnym czasie, dla zwykłej radości, a gdy staje się pracą, naturalnie zaczyna być obowiązkiem. Pracy, w przeciwieństwie do hobby nie można wykonywać, kiedy ma się na nią ochotę. Działalność zarobkowa wiąże się z pewną rutyną, stresem, problemami. I to jest normalne. Gdy sądzicie, że wasza praca zawsze będzie fajna, bo przecież lubiliście pisać, malować, dziergać króliczki na szydełku, czeka was rozczarowanie.
Choć z pracy copywritera czerpię satysfakcję to traktuję ją jako obowiązek, czynność, która pozwala mi zarabiać. Dopiero jak skończę pisać tekst dla klienta, odpiszę na wszystkie maile, ściągnę wszystkie zaległe płatności, uznaję, że mam czas wolny. Zamykam komputer i robię coś do czego nie jestem przymuszona, co daje mi odetchnąć.
Nie warto mieć zbyt idealistycznych oczekiwań względem freelancingu
Czasem naprawdę jest tak, że freelance równa się z „mogę wszystko i kiedy chcę”. Ale to są wybiórcze okresy, z których należy czerpać pełnymi garściami, a nie postrzegać jako codzienność. Dziś mogę sobie zrobić wagary, wyrwać na kawę do koleżanki, a za tydzień na zakupy, ale nie mogę tego robić każdego dnia.
Czy to freelancer, czy etatowiec, musi pracować. Freelance to nie jest siedzenie na kanapie z komputerem. To obowiązki, milion zadań do wykonania. Nie zawsze przyjemnych. Patrzenie na pracę zdalną przez różowe okulary, sprawia, że człowiek szybko się zniechęca. Miało być fajniej niż na etacie, lżej, ciekawiej. A tu obowiązki, stres, terminy, niezadowoleni klienci, brak zleceń.
Parafrazując klasyka:
Freelancing nie jest ani gorszy, ani lepszy od naszych marzeń. Jest po prostu inny.
……………………………………..
*Wszystko co napisałam powyżej, jest dosłownie liźnięciem tematu wypalenia zawodowego. I choć posiłkowałam się różnymi źródłami, przedstawiłam swoje subiektywne opinie na bazie własnych doświadczeń. Wypalenie to trudny temat i czasami warto nawet skonsultować się z psychologiem.
*Źródła:
H. Sęk (red.), Wypalenie zawodowe, Zakład Wydawniczy K. Domke, Poznań 2011.
J. Lipowska, Wypalenie zawodowe a motywacja do pracy i czynniki ją wzmacniające u kadry pedagogicznej instytucji opiekuńczo-wychowawczych, Instytut Psychologii UAM, Poznań 2016.
K. Erenkfeit, L. Dudzińska, A. Indyk, Wpływ środowiska pracy na powstanie wypalenia zawodowego, Instytut Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu, Sosnowiec 2012.