Klęska urodzaju. Przekonałam się, że czasami można przedobrzyć
Jeśli czegoś się nauczyłam na freelansie, to na pewno przyzwoicie ogarniać SEO na własny użytek. Do tego stopnia, że odkąd pamiętam większość moich klientów pozyskiwałam z wyszukiwarek. Nie narzekałam, ale pomyślałam, że przecież zawsze może być lepiej i warto zrobić coś ponad, np. zlecić usługę pozycjonowania specjalistom. Poza tym interesowały mnie wybrane frazy, na które nie mogłam się wbić do topów działaniami wywnętrz strony. Nie miały dużej liczby zapytań, ale czułam, że to są TE frazy, o które warto się bić.
Znajomy chwalił się, że ma świetne wyniki w pozycjonowaniu stron. Pomyślałam, czemu nie. Zwłaszcza, że dostałam świetną ofertę: płacę tylko za wyniki.
Przez kilka miesięcy nie działo się nic spektakularnego. Nagle frazy, na których mi zależało, zaczęły podskakiwać, aż wbiły się do TOP 10. Efekt był natychmiastowy. Z dnia na dzień przybywało zapytań od potencjalnych klientów. Kiedy z reguły otrzymywałam 5 do 8 zapytań tygodniowo, nagle w mojej skrzynce zaczęło się pojawiać 10-13 maili dziennie! Euforia nie trwała długo, ponieważ w pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie robię nic innego, jak odpisuję na maile. A wiadomo, nie każde zapytanie kończy się transakcją. Do tego dochodziły telefony. Zazwyczaj lubię sobie porozmawiać z klientami. Wiecie, jak człowiek siedzi x godzin sam w domu, wymiana zdań staje się bardzo pokrzepiającą rozrywką. No ale niektórzy są strasznymi gadułami, a z reguły każda rozmowa i tak kończyła się, „szczegóły ustalimy mailowo”. Wtedy podjęłam decyzję o usunięciu numeru telefonu ze strony. Potem złapałam się na tym, że wbrew swoim wcześniejszym przekonaniom, przestałam odpisywać na wszystkie wiadomości.
Dostałam to, czego chciałam i za co płaciłam. Pozycje wzrosły, liczba klientów też. Nic tylko się cieszyć. A ja byłam sfrustrowana, ponieważ po skalkulowaniu wszystkiego, doszłam do wniosku, że to mi się w ogóle nie opłaca. Płaciłam już 800 zł miesięcznie za pozycjonowanie, zwiększyłam stawki, co siłą rzeczy robiło przesiew w klientach. Znalazłam nawet osobę do pomocy, ale okazało się, że to nie dla mnie. Wolę działać sama i w razie czego tłumaczyć się z własnych błędów. W efekcie miałam więcej pracy, ale nie przekładało się to na jakieś dużo większe pieniądze. A jakby policzyć zwiększone nakłady pracy, może i zarabiałam mniej niż przedtem. Miałam nieustanne wrażenie, że zamiast pracować, wciąż tylko odpisuję na maile. Do tego dochodziło zawalanie terminów, bo piszesz 5 klientom, że termin realizacji wyniesie ok. 7 dni, a potem tych 5 jednego dnia decyduje się na współpracę. Czyli po prostu: nie ogarniałam. A jak może już kiedyś wam pisałam, ponad wszystko cenię sobie spokój i ten stan od zawsze był moim głównym motywatorem do pracy freelancera.
Moim podstawowym błędem było to, że się nie przygotowałam! Nie pomyślałam, jak to może być, gdy będę rozrywana. 😉
Jeśli jeszcze nie zauważyliście wniosków płynących z moich doświadczeń, podsumuję je:
Jeśli planujesz zwiększyć działania promocyjne, licz się z tym, że mogą przynieść rezultaty.
Pozycjonowanie to prawdziwy motor napędowy dla biznesu.
Zaplanuj, co zrobisz z nadmiarem klientów.
Czasami można przedobrzyć. 😉
Dziś znów sama ogarniam swoje SEO, a zlecenia napływają w odpowiednim tempie. I znów jest dobrze. 😉