Fejkowe ogłoszenia dla freelancerów – jak nie dać się oszukać?
Poprzedni post Następny post

Obecnie rzadko je widuję, ale to nie znaczy, że ich nie ma. Po prostu rzadziej szukam, a to znaczy, że rzadziej trafiam na fejkowe ogłoszenia z ofertami pracy/zleceń dla freelancerów.

Jest wiele powodów, dla których ludzie wystawiają trefne ogłoszenia dla freelancerów. Znam je prawie wszystkie (to znaczy te powody), ale i tak zawsze zastanawiam się: dlaczego nie macie sumienia, przyzwoitości i tak bez skrupułów nabieracie ludzi?

Czym według mojej definicji są fejkowe ogłoszenia dla freelancerów? To te, w których chodzi o wyłudzenie pieniędzy albo zwerbowanie do pracy, która będzie polegała na zupełnie innym, niż się spodziewamy. Myślę, że jak człowiek trochę „siedzi” w pracy zdalnej, z łatwością rozpoznaje podejrzane ogłoszenia. Nie wszystkie będą fejkowe – po prostu trzeba być czujnym. 😉

Teraz podam wam przykłady ogłoszeń dla freelancerów, które budzą zastrzeżenia. Na niektóre sama się kiedyś nabrałam, inne tylko widziałam (i omijałam szerokim łukiem), a o jeszcze innych wiem ze słyszenia.

Zanim cię zatrudnimy, wypełnij test

Znalazłam kiedyś ogłoszenie, gdzie było napisane, że jakaś tam firma poszukuje copywriterów. Wynagrodzenie było sensowne – ani za małe, ani za duże. Nie chcieli ludzi z doświadczeniem, ale warunkiem zatrudnienia było wypełnienie testu sprawdzającego kwalifikacje kandydata. Całkiem rozsądnie  – zamiast CV, konkrety. Był podany link przekierowujący na stronę z testem online. Strona piękna, zadań kilkanaście, ale wszystkie dość łatwe, wręcz przyjemne.

Znalazły się tam takie zadania jak: popraw literówki w dwóch zdaniach, zaznacz, który tekst jest napisany poprawnie itd. Zabrałam się za wypełnianie testu z myślą, że biorę udział w prawdziwej rekrutacji.

Aż tu nagle zatrzymałam się przy jednym zadaniu:

„Chcemy sprawdzić twoją umiejętność dodawania tekstów do katalogów internetowych. Dodaj tę stronę nazwastrony.pl do tego katalogu linkdokatalogu.pl.

Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że… dodanie strony do katalogu kosztowało ok. 10 zł.

Sekunda zastanowienia. I już wiedziałam, że dałam się na brać! To znaczy nie do końca, straciłam czas, ale nic nie płaciłam.

 

Co tu się zadziało?

  • Celem tej rekrutacji było albo wyłudzanie 10 zł od łebka, albo przerzucenie na „kandydatów” kosztów dodawania do katalogów stron internetowych, które były pozycjonowane przez twórców testu.
  • Test był dość długi, a miało to na celu zmylenie „kandydata” i sprawienie, żeby przy ostatnim pytaniu chciał je jak najszybciej wykonać i mieć z głowy. Być może w porę nie zorientuje się, dlaczego ma za coś tam zapłacić.
  • Wszystko wyglądało bardzo profesjonalnie, co znaczy, że stał za tym ktoś, kto doskonale znał branżę. Przykre jak nie wiem.
  • Test miał łatwe, ale sensowne pytania. Łatwe, żeby kogoś nie zniechęcić. Sensowne, żeby wyglądało to na prawdziwą rekrutację.
  • Koszt dodania tekstu do katalogu był niski, biorąc pod uwagę potencjalne zarobki po zatrudnieniu, a co za tym nie odstraszał.

 

Nienormowany czas pracy, bez doświadczenia, wynagrodzenie 4000 zł+

Mamy ogłoszenie, gdzie już w tytule znajduje się informacja o zarobkach. Nie dość, że wynagrodzenie całkiem fajne, to jeszcze nie wymagają żadnego doświadczenia. I tu powinna nam się zapalić czerwona lampka. Bo wiecie, w Polsce nawet specjaliści generalnie zarabiają mało. A tu chcą zatrudnić człowieka, który niczego nie ogarnia i na start oferują zarobki powyżej średniej krajowej. Powstaje pytanie: dlaczego? Większe zaufanie budzi ogłoszenie, gdzie „doświadczenie jest mile widziane”, bo to oznacza, że potencjalny pracodawca tylko bierze pod uwagę kogoś świeżego w branży.

Co tu się zadziało?

  • Praca jest ciężka, nieopłacalna, rotacja duża i nikt nie chce pracować.
  • Śmieciowa umowa, B2B, praca na prowizji lub na akord. I nikt nie chce pracować.
  • Hasło „bez doświadczenia” ma przyciągnąć uwagę jak najwięcej ludzi. To samo z zarobkami.
  • Najprawdopodobniej będzie to typowa akwizycja – ile sprzedasz, tyle zarobisz.
  • Gorzej, jak to się okaże jakaś absurdalna praca polegająca klikaniu w reklamy, czy coś w tym stylu.

Obiecywanie złotych gór

Przyciąganie freelancerów na obietnicę stałej współpracy i góry zleceń to znany motyw. Kiedyś brałam udział w telefonicznej rekrutacji na stanowisko związane z pisaniem tekstów. Potencjalny pracodawca kilka razy powtórzył, że „najlepsi” zarabiają 3000 zł miesięcznie. Pomyślałam, że całkiem fajnie, biorąc pod uwagę, że to było jedno z moich pierwszych zleceń. Nie powiem, praca była ok, kasa zawsze na czas, szef w porządku, ale rzeczywistość co do zarobków okazała się trochę inna. Firma miała dużo zleceń, a jeszcze więcej wykonawców, co skutkowało tym, że brało się je na zasadzie „kto pierwszy, ten lepszy”. Wystarczyło później wysłać odpowiedź o chęci wzięcia danego zlecenia, a okazywało się, że wszystkie fajniejsze były zajęte. Zostawały te masakryczne, których nikt nie chciał brać. 😉  Choć czasami lepsi współpracownicy mieli pierwszeństwo. Ale i tak nigdy nie dostałam wypłaty większej niż 1500 zł. Najczęściej było to maks. 600-700 zł. Oczywiście, można jeszcze uznać, że ja po prostu nie zaliczyłam się do tych najlepszych 😎.

Co tu się zadziało?

  • Firma oferowała niskie stawki, dlatego rotacja pracowników była bardzo duża.
  • Nieustannie werbowano nowe osoby, dlatego liczba zleceń zawsze była mniejsza niż liczba wykonawców.
  • Można było zarobić, ale trzeba było mieć refleks, szybko przyjmować zlecenia.
  • Jak już się nabrało dużo zleceń, trzeba było bardzoo dużo pracować, z myślą, że może w tym miesiącu już się nic nie trafi.

Ja nie jestem wybrednym człowiekiem, ale to kompletnie nie odpowiada mojej definicji pracy, czy nawet współpracy.

Najpierw przygotujemy umowę

Na to chyba już rzadko kto się nabiera, ale warto wspomnieć. Łatwa robota, sensowne zarobki i w zasadzie jesteś już zatrudniona, tylko musisz podać dane do umowy. Czyli imię, nazwisko, pesel, numer konta, nazwisko panieńskie matki. A jeszcze musimy zweryfikować twoje dane, dlatego wykonaj przelew 1 zł na podane konto.

Co tu się zadziało?

  • Najczęściej to klasyczna próba wyłudzenia danych do wzięcia pożyczki na twoje konto.
  • To przecież normalne, że pracodawca chce cię od razu zatrudnić, nie pyta o nic, a wiedzę o twoich kwalifikacjach czerpie z nazwy banku, w którym masz konto.
  • To się zgłasza na policję!

Praca zdalna, wynagrodzenie 7000 zł

Zgłosiłam się kiedyś do takiego ogłoszenia. I wiecie, że w sumie tam nie było niczego podejrzanego? Otrzymałam umowę, która rzeczywiście przewidywała wynagrodzenie 7000 zł. Ale jak przeczytałam przedmiot zlecenia, to się złapałam za głowę. To było coś w stylu napisania 10 000 artykułów po 2000 znaków. Czyli generalnie nierealnego do wykonania w danym okresie. A w przypadku niedotrzymania terminów, umowa przewidywała karę pieniężną. Także wiecie. Zwykłe naciągactwo.

Co tu się zadziało?

  • Tak szczerze to dziś mam to w głowie, ale albo wynajęcie do absurdalnie ciężkiej roboty, albo  wyłudzanie „kar” za niedotrzymanie terminów. Jeżeli myślicie, że to dziwne, to przypomnijcie sobie aferę z pobieraczkiem.
  • Nie rozmawiałam z żadnym człowiekiem, wszystko odbywało się automatycznie za pośrednictwem strony. Ze strony pobrałam umowę, którą potem miałam wgrać na stronę. Dziwne jak nie wiem.

 

Mała prośba na początek

Zgłaszasz się do zlecenia, które obejmuje wykonanie prac z zakresu twojej specjalizacji. W moim przypadku copywriting, webriting itp. Wykonawca odpowiada, że super, właśnie o kogoś takiego mu chodziło, ale dodaje, że tu chodzi o wykonywanie różnych prac okołobranżowych. I czy tobie to nie przeszkadza, bo oni mają masę zleceń, ale w sumie to różne. I teraz są w kropce, bo potrzebują kogoś do wykonania szybkiej pracy. Dopiero potem otrzymasz zlecenie na teksty. Taka mała prośba z ich strony. Stawka jest dość niska, ale tylko przy tym zleceniu. Potem zgodnie z twoją wyceną.

Myślisz sobie, no kurde, przecież skoro kroi się dłuższa współpraca, to przecież nie będziesz już na wstępie wybrzydzać. Bierzesz zlecenie, które np. polega na dodaniu 1000 produktów do sklepu, stworzeniu bazy 1000 kontaktów itp. Czyli coś co generalnie nie zalicza się do trudnych prac, ale dość pracochłonnych. Otrzymasz za to 1 zł/sztuka. Wykonujesz pracę, dostajesz kasę. Ale nikt nie odzywa się z kolejnymi zleceniami.

Co to tu się zadziało?

  • Firma chciała znaleźć kogoś, kto wykona brudną robotę za grosze.
  • Firma nie zamierzała ci dawać innych zleceń.
  • Firma chciała zaoszczędzić, bo normalnie zapłaciłaby za taką usługę 4,5,10 razy więcej.
  • To niefajna firma.

Praca zdalna dla pań, wysokie zarobki, nawet 300 zł dziennie

Odpowiadasz na ogłoszenie o mniej więcej takiej treści: „Poszukujemy pani do odpowiadania na wiadomości naszych klientów i prowadzenia z nimi rozmów. Możesz pracować w domu, o dowolnej godzinie. Średnie zarobki to 4000-6000 zł na miesiąc”. Z treści wynika, że to nabór na jakiegoś handlowca lub asystenta. Ale nie.

Co tu się zadziało?

  • To praca dla pań i panów na tzw. sekskamerkach. Czyli branża erotyczna.
  • Teraz te ogłoszenia wyglądają trochę inaczej niż kilka lat temu, bo nie chcą odstraszać kobiet, które sądzą, że nie mają odpowiednich warunków fizycznych. A klienci mają różne oczekiwania i nie zawsze zależy im na wyglądzie „modelki”.
  • Serio, czasami te ogłoszenia wyglądają jakby to miała być zwykła praca biurowa, coś na zasadzie wirtualnej asystentki.

Rejestracja konta + nie tylko mail

Ogólnie to na wielu portalach pośredniczących w pracy dla freelancerów trzeba podać swoje dane. Nie chodzi tu o ich wyłudzanie, po prostu dane są niezbędne do wystawienia umowy o dzieło. Freelancer dostarcza pracę przez system, potem firma przesyła ją klientowi, wystawia fakturę, a z wykonawcą podpisuje umowę o dzieło. Potrzebny też jest numer konta do przelania wynagrodzenia. To w zasadzie raczej jedyna droga, by wszystko odbyło się legalnie. Ale zastanówmy się, czy warto w ten sposób rejestrować się na każdym lepszym portalu? Czy warto tak szastać danym? Apelowałabym o czujność, jeśli są to firmy nowe, jeszcze nieznane na rynku.

Udawanie ogłoszenia o pracę/zlecenia dla freelancera

Powiedziałabym – klasyka. Wchodzisz na OLX, a tam jak byk jest napisane, że szukają copywriterów do pisania tekstów. Odpowiadasz na ofertę i otrzymujesz link do portalu dla freelancerów. Gdzie możesz szukać sobie pracy.

Co tu się zadziało?

  • To żadne ogłoszenie o pracę, a reklama kolejnego portalu dla freelancerów. O tym, dlaczego ich nie lubię, pisałam tu.

Fejkowe ogłoszenia o pracę dla freelancerów – naucz się je rozpoznawać

Nie twierdzę, że przy każdym wyjątkowo atrakcyjnym ogłoszeniu będzie jakiś haczyk. Czasami firma nieświadomie wystawi na OLX ogłoszenie, które budzi wątpliwości. Źle dobierze słowa, chcąc przedstawić ofertę w korzystnym świetle, trochę przedobrzy.

Jakie treści w ogłoszeniach mogą budzić niepokój:

  • Bez doświadczenia + duże wynagrodzenie;
  • Praca zdalna, bez wychodzenia z domu, od zaraz;
  • Bajecznie łatwa praca w domu;
  • Zarabiaj, ile chcesz;
  • Poszukujemy kreatywnych i samodzielnych osób do pracy marzeń (czy coś w tym stylu);
  • Poszukujemy młodych ambitnych osób, które nie boją się pracy;
  • Dorób 2000 zł miesięcznie;
  • Dodatkowa pensja, nawet 3000 miesięcznie;
  • Łatwa praca dla studentów;
  • Przejdź do tego linka (a tam jakiś formularz rejestracyjny i sporo dziwnych tabelek do wypełnienia);
  • Rozwiąż test sprawdzający twoje kwalifikacje (niektóre firmy naprawdę tak rekrutują, dlatego nie wrzucałabym wszystkich do jednego wora).

Dorzucicie coś od siebie? 😉

 

Wróć na górę