Płynność finansowa i nieregularne zarobki – moja mała zmora freelancera
W czasach, gdy wszyscy chwalą się wszystkim, uparcie oświadczając, jakie to piękne życie prowadzą, rozwijając swoje biznesy i blogi, ja, jak to ja, szczerze opowiem o głupocie, jaką popełniałam przez ostatnie lata. Nie będzie o zarabianiu, a o wydawaniu. O ile w temacie zarabiania mogę się coraz bardziej chwalić, o tyle na myśl o wydawaniu
►czerwienię się ze wstydu.
Płynność finansowa w freelancingu
Praktycznie od początku mojej przygody z freelancingiem nie było miesiąca, żebym nie otrzymała żadnego przelewu. Wprawdzie najpierw były to przelewy rzadsze i opiewały na mniejsze kwoty. Z czasem pojawiały się coraz częściej. To oczywiście, z jednej strony niezmiernie cieszy, z drugiej doprowadziło mnie do jakże popularnej sytuacji: im więcej zarabiasz, tym więcej wydajesz.
Niegdyś pisałam o tym, jak wprowadzając w życie Zasadę Pareto, odczułam poprawę sytuacji finansowej i wzrost satysfakcji z pracy. Jak się okazało, większe zarobki, choć przyczyniły się do ogólnego zadowolenia, nie rozwiązały moich problemów z płynnością finansową.
Mniej zarabiasz, więcej kombinujesz
Kiedyś, przy naprawdę małych zarobkach byłam mistrzynią planowania ekonomicznych obiadów, darmowych atrakcji dla dzieci. Znalazłam portal, na którym co miesiąc publikowane były zbliżające się wydarzenia dla rodzin. Cieszyłam się, że nie ponosząc żadnych kosztów, mogłam zabrać dzieci na przedstawienie o Kopciuszku albo wziąć udział w festynie, na którym wszystko, łącznie z balonami, malowaniem buziek i zawodami, było za darmo. Zakupy spożywcze robiłam głównie w Netto i na osiedlowym ryneczku. Ubrania kupowałam w second handach albo polowałam na okazje. Nie cierpiałam na brak gotówki, ale też nie odczuwałam jej nadmiaru.
Z czasem zaczęłam zarabiać lepiej, a stały przypływ gotówki, niestety, sprawił że porzuciłam stare nawyki rozsądnej gospodyni. Z lenistwa chadzałam na codzienne drobne zakupy (mleko, twaróg, warzywa do zupy) do pobliskiego Fresh Marketu (gdzie każdy, nawet byle jaki produkt jest 30% droższy). Znudziło mi się wyszukiwanie perełek w ciuchbudach. Zamiast darmowych atrakcji, coraz częściej planowałam kosztowniejsze imprezy. Przychodził czas urodzin dzieci, to ja, co tam, ognisko na 40 osób. W efekcie, choć w ciągu prawie 5 lat moje zarobki wzrosły o 500%, ja wciąż nie cierpiałam na brak gotówki, ale też nie odczuwałam jej nadmiaru.
Jak porządny przedstawiciel klasy średniej, miałam debet na koncie i niemal wiecznie puste konto. Gdy robiłam podsumowanie miesiąca, ze zdziwieniem patrzyłam na „uznania i obciążenia”. Łączna suma przelewów ponad 5000 zł, a na koncie -400 zł. W myślach nie notowałam żadnych spektakularnych wydatków, wszystko poszło na „normalne życie”. Tak jak nieraz wspominałam, na szczęście mam męża, który jest niesamowicie skuteczny w gospodarowaniu pieniędzmi. Tyle wygrałam.
Zastanawiałam się, ile to ja bym musiała zarabiać, by w końcu odzyskać płynność finansową, a na tym koncie robiła mi się „górka”. Bo przecież dostając kilka tysięcy złotych pensji, (marzenie wielu Polaków i niegdyś moje), nie powinno być problemu z odkładaniem pewnych sum na konto oszczędnościowe.
Przyczyny braku płynności finansowej – to moja wina
Chroniczny brak płynności finansowej wynikał z kilku powodów- przyzwyczajenie się do większej pensji, lenistwo i brak odpowiedniego zarządzania wpływami i wypływami na koncie.
A źródło, po części tkwiło między innymi w nieregularnych zarobkach.
1 marca dostaję przelew na kwotę 200 zł. Zatem wybieram się na zakupy spożywcze, które kosztują mnie 100 zł. 60 zł przeznaczam na zapłacenie za wybrane zajęcia dodatkowe dziecka. Zostaje „marne” 40 zł, więc co z nimi zrobić? Może kupię jakiś wazon. Poszły pieniądze.
2 marca dostaję kolejny przelew, tym razem na kwotę 350 zł. Dokupuję dziecku brakującą bieliznę (np. 40 zł), a resztę przeznaczam na opłaty za przedszkole syna. Zostaje jakaś tam kwota, no więc może dziś lody albo kino. Poszły pieniądze.
4 marca znów dostaję przelew na kwotę 100 zł. Opłacam rachunek za telefon (60 zł). Zostaje 40 zł. A właśnie dziś umówiłam się na kawę z koleżanką. Po drodze jakaś przekąska, fajny notesik dla córki. Poszły pieniądze.
7 marca dostaję większą kwotę, np. 700 zł, które wydaję na pozostałe zajęcia, udaje się na sklepu dokupić mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, przy okazji wkładając do koszyka kilka jeszcze mniej potrzebnych rzeczy. Poszły pieniądze.
Potem przez najbliższe dni otrzymuję kolejne przelewy, z tym, że tak małe, że nie wystarczają nawet „na waciki”. Tu 50 zł, tam 60 zł, pieniądz „żaden”, więc potajemnie ucieka z konta. Bo po drodze myślę sobie, że wstąpię do Rossmanna i kupię nową szminkę, a może może coś fajnego dla dzieci. Poszły pieniądze.
Potem kończę jakieś zlecenie o wartości 1500 zł, to mąż upomina się o przelew na wspólne konto oszczędnościowe #nie doruszania. No choć tu mam pozytywny przykład, bo jednak coś tam dorzucam do wspólnego wora. Ale to i tak niewiele w porównaniu do tego, co bym mogła.
I tak w kółko. I potem sobie uświadomiłam, że przecież wydaję pensję, na którą pracuję cały miesiąc. Sporo czasu zajęło mi zrozumienie, że tak wygląda moja praca i jeśli jej nie zmienię, to tak zawsze będzie się prezentować moja wypłata. Napływająca w kawałkach. Niektórzy to jednak dojrzewają po 30.
A co by było, gdyby…
Czuję się bezpiecznie finansowo, bo nie jestem jedynym żywicielem rodziny i póki co mam tyle zleceń, że ich nie przerabiam. Wiem, że każdego dnia mam zarobione pieniądze i zapas pracy na najbliższe kilka miesięcy. Zawsze „wisi” mi ok. 500-1000 zł niezapłaconych przelewów, dlatego wiem, że lada dzień będę miała jakieś pieniądze.
Ale pomyślałam sobie, że co by było, gdyby to wszystko się skończyło. Mąż, tfu tfu, straciłby pracę, albo rozwiódł się ze mną. Wszyscy starzy klienci ode mnie odeszli, a nowi nie przyszli. A ja nieustannie nie mam płynności finansowej, żyjąc niczym studentka niemogąca się doczekać kolejnej wypłaty. Freelancer jak żaden inny pracownik, potrzebuje poduszki finansowej.
Jak nie masz pieniędzy, jak masz
Podliczając moje stałe niezbędne wydatki i przyjemności, określoną pulę przelewaną na wspólne małżeńskie konto oszczędnościowe, wychodziło mi, że co miesiąc ucieka mi nie wiadomo gdzie, w zależności od miesiąca, nawet 1500-2000 zł. Przecież to ogromna kwota. Dzielimy się stałymi wydatkami z mężem, i to nie tak całkiem sprawiedliwe, bo on przejął więcej zobowiązań finansowych. A potem okazuje się, że on ma ZAWSZE pieniądze na wszelkie nadprogramowe wydatki, a moim rozwiązaniem na brak gotówki jest jedynie powiedzieć „ kochany luby, daj kartę”.
Gdy to piszę, pewnie tak samo jak wy, czuję bezsens tego, co ja wyczyniam. A raczej wyczyniałam.
Trochę mi wstyd, bo oszczędny człowiek przeżyje za takie pieniądze cały miesiąc, a ja je marnotrawię. I to nie to, że jestem rozrzutna, że kupuję nie wiadomo co, bo tak nie jest, i potwierdzi to każdy, kto mnie zna. Mam taką nadzieję. 😉 Gdybym miała jakieś wyimaginowane potrzeby, kupowała buty za 1000 zł, albo codziennie jadała w restauracji, to pewnie bym się nie dziwiła, że cierpię na stały brak gotówki. A tak, wybierając nocleg na wakacje, szukam niedrogich pokojów, bo i tak wychodzę z założenia, że po to gdzieś tam od czasu do czasu wyjeżdżam, by zbudować bazę wspomnień, a nie siedzieć nad hotelowym basenem. Ubrania kupuję bez szaleństw, a w łazience nie mam kosmetyku wartego więcej niż 40 zł, może oprócz jakichś perfum. Świadomie.
Nieregularne zarobki to już nie wymówka
Nie mogę powiedzieć, że mam nieregularne zarobki w tym sensie, że jednak miesiąc w miesiąc otrzymuje pieniądze na konto. Tyle że nie w kupie, a rozbite na milion drobnych kwot.
Wiele osób jest w stanie zrozumieć taką sytuację. Wystarczy, że im powiem:
wyobraź sobie, że zarabiasz 3000 zł miesięcznie. Jednak nie dostajesz jednej pensji do ręki, bo szef codziennie daje ci 150 zł dniówki. Jest 3000? Jest. Ale jakby go nie było.
I tak to właśnie jest w życiu freelancera i pewnie każdym małym biznesie. Nieregularne zarobki komplikują życie. Tych pieniędzy nie widać, bo napływają falami. Ponadto, człowiek zbyt szybko przyzwyczaja się do rosnącej pensji, co sprawia, że jeśli nie nauczy się zarządzać pieniędzmi, nigdy mu nie wystarczy do pierwszego.
Pieniędzy nigdy dość
Myślę, że nawet gdybym zarabiała 15 000 zł, żyjąc jak wczoraj, nie zmieniałabym swojej sytuacji finansowej. Bo tu nie do końca chodzi o to, ile zarabiasz pieniędzy, ale jak nimi zarządzasz. A ja, jak widać na powyższym przykładzie, zarządzałam przerażająco źle i nieodpowiedzialnie.
Gdy ktoś zarabia 1500 zł wydaje mu się, że 2500 zł będzie spełnieniem marzeń. Odłoży na wakacje czy remont. Gdy zaczyna tyle zarabiać, okazuje się, że nie, z takich pieniędzy nie da się wyżyć. 5000 zł to minimum, by móc cieszyć się życiem. A gdy przekracza tę magiczną kwotę dwóch średnich krajowych, wcale nie podnosi się jego satysfakcja. Tyle to zarabia sprzątaczka w Londynie. 60-metrowe mieszkanie jakieś takie za ciasne się zrobiło, ogród przed domem to jest to. Jeszcze jeden kredyt niespłacony, a już kolejny wzięty. Ale co tam, przecież w blokach płaci się czynsz, a mając dom, jedynie za prąd, gaz i wodę. Ubrania z Pepco albo H&M to szmaty, tanie meble z Ikei to dziadostwo (co, przepraszam, ale akurat jest prawdą), a Bałtyk nie nadaje się, by spędzić nad nim wakacji, bo śmierdzi i jest zimny. Lepiej zapłacić 10 000 zł, by przez 7 dni nic nie zobaczyć, siedzieć nad basenem i popijać drinki z palemką, bo przecież wszystko w opcji inclusive, więc szkoda wychodzić poza komfortową przestrzeń. To już akurat nie ja.
I do tego, dziś, z okropną protekcjonalnością, zastanawiam się, jak ludzie mogą zarabiać 1800 zł. Ano mogą, i żyją. I czasem lepiej niż ci, którzy zarabiają 3 razy więcej. Mam autentyczne przykłady.
I choć zawsze cieszę się ze swojego życia, nie dla mnie pokusy na luksusy, gdzie tam, to wydawałam pieniądze zbyt lekką ręką. Na błahostki, niepotrzebne, zbędne, bezsensowne. Niby niedrogie, ale zebrane do kupy pochłaniające duże pieniądze. I co najgorsze na błahostki, które z reguły nic a nic nie wnosiły do mojego życia. Wspólny wypad rodzinny wnosi wiele, i z tego akurat nie warto rezygnować. Wcale nie uważam też, żeby nie chcieć lepiej zarabiać, bo niby czemu nie. Myślę tylko, że zarabiając coraz lepiej, warto robić wszystko, by z tego naprawdę korzystać. Udać się w podróż życia, zamiast codziennie wydawać na kawę w Starbucksie.
Moje życiowe spostrzeżenia są takie, że nie warto zbytnio oszczędzać na jedzeniu, meblach, butach, sprzęcie sportowym i edukacji dzieci. Bo tu oszczędności powodują same straty. W innych kwestiach, nierzadko „lepsze i droższe” jest tak naprawdę zbędne, podobnej jakości albo trzy razy gorsze od tego tańszego.
Jak rozwiązać problem z brakiem płynności finansowej?
Banalnie, jak nic. Zauważyłam, że największe marnotrawstwo robię nie przywiązując wagi do tych drobnych kwot, które zostają mi z przelewów. Zostaje 50 zł? A to idziemy na lody. Właśnie sobie uświadomiłam, że mojej dzieci, czy to zima, czy lato, jedzą strasznie dużo lodów. A mnożąc te 50 zł razy 10, zbiera się 500 zł.
Postanowiłam zatem, że bez względu na to, w jakiej wysokości otrzymam przelew, zawsze 30% przeleję na konto oszczędnościowe, które mam przy rachunku bankowym. Dostaję przelew na 100 zł – odkładam 30 zł. Hojny klient wpłaca mi na konto 2000 zł – odkładam 600 zł.
Jestem zaskoczona efektami! Bez obniżenia standardu życia, bez poczucia braku czegokolwiek, jedynie tym prostym gestem, w 4 miesiące odłożyłam tyle, ile… przez całe życie ;-).
I niby wiem, że dla może nawet większej części osób, to ja nie odkryłam Ameryki i piszę truizmy. Ale wiem też, że mniejsza część osób, przez całe życie postępuje, tak jak ja postępowałam. I choć zarabiają coraz lepiej, nigdy nie mają płynności finansowej, odłożonej gotówki na wszelki wypadek. Samochód, remont, urlop – tylko na kredyt. Zawsze się zastanawiam, jak to jest, że tak trudno odłożyć komuś 500 zł miesięcznie, a gdy weźmie pożyczkę to się spina i ją terminowo spłaca. Czyli jednak może ze swojej wypłaty co miesiąc wydzielić pewną kwotę.
Nie bez powodu Michał Szafrański zrobił tak zawrotną karierę doradzając Polakom, jak oszczędzać pieniądze.
I sprzedam wam jeszcze jeden trik. Kiedyś zgubiłam kartę bankową, a w zasadzie tylko z niej korzystam robiąc zakupy. Zaprzestałam codziennego chodzenia do sklepu, bo wiedziałam, że nie mam, czym zapłacić. Jak potrzebowałam pieniędzy, szłam do banku i wybierałam określoną sumę, wiedząc, że nie mogę szaleć, bo znów będę musiała iść do banku. Nie wpadłam na to, że mogę wypłacać kasę z bankomatu, korzystając z aplikacji w telefonie. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się przez 2 tygodnie wydałam 50% mniej niż zazwyczaj.
………………………………………………………………………………………………….
Pocieszcie mnie, tylko ja mam takie problemy? 🙂