Praca w domu może być przyjemna, ale wtedy, gdy nie wpadniesz w pułapkę. Zobacz jaką…
– Praca w domu? Nie ma nic przyjemniejszego. – Powiedziałby etatowy pracownik.
– Wstajesz kiedy chcę, pracujesz, kiedy chcesz. Żyć, nie umierać.
Jest to prawda, ale tylko częściowa. Mając rodzinę, męża, dzieci dosyć szybko można wpaść w niebezpieczną pułapkę pracy w domu. Jaką? Zaraz wam wszystko wyjaśnię.
Pisałam już, że początkowo pracy copywritera nie traktowałam poważnie, nie planowałam, że w przyszłości pisanie tekstów będzie moim jedynym zajęciem, jedynym źródłem dochodu. Możecie o tym przeczytać tu>>>>Pracować jako copywriter zaczęłam będąc w ciąży.
Pracując w domu…
Przez kilka lat łączyłam wychowywanie dzieci na pełny etat z pisaniem tekstów na 1/4 etatu. Byłam przekonana, że skoro i tak „siedzę w domu” i nie dokładam do domowego budżetu znaczącej kwoty, to przecież mogę przy okazji posprzątać, ugotować, poprać. Mamy na urlopach macierzyńskich/wychowawczych z pewnością się ze mną zgodzą, że w domu „roboty nie przerobisz”. Zawsze, ale to zawsze jest coś do zrobienia. W efekcie, każdego dnia, zanim zaczęłam pracę zarobkową, czyli pisanie tekstów – prałam, sprzątałam, gotowałam. Dopiero co zdążyłam uporać się z domowymi obowiązkami, a tu bach: wybiła godzina 14.30, czyli czas powrotu mojego męża z pracy (wiem, jest szczęściarzem, bo codziennie kończy pracę o 14.00). Obiad, rozmowy i… niby żartobliwe pytania mojego M.
– Ekhm, kochanie, a co tu się stało? – pyta mój mąż, patrząc z wyrzutem na podłogę, zlew, łazienkę.
Tak naprawdę to nie stało się nic wielkiego. Po prostu mój małżonek jest pedantem i nawet krzywo postawiony kubek w zmywarce doprowadza go do szału. 🙂 Nie wtajemniczając was w rodzinne sprawy, dzień mijał, a ja wciąż nie miałam wykonanej pracy. W porządku, przecież tylko dorabiałam. Mogłam dorabiać po nocach. I tak to właśnie wyglądało.
Była to prawdziwa męka: Praca na urlopie wychowawczym.
Mam nadzieję, że rozumiecie, do czego zmierzam. Żyję w naprawdę partnerskim związku, obowiązki rozdzielamy sprawiedliwe (no prawie), ale wiecie, przecież ja „siedziałam w domu”. A on pracował. Poza domem. Ale ja też pracowałam. Ale w domu. Nie ważne, że dzieckiem pod pachą. Dosyć szybko zorientowałam się, że wpadłam w pułapkę. Na własne życzenie. W tamtym czasie trochę już zaczęłam się zastanawiać, czy może postawić na pracę w domu i zostać freelancerem na pełny etat. Ale hola, hola, jeżeli praca w domu będzie ode mnie wymagała realizowania tych wszystkich domowych obowiązków w czasie, w którym mogłabym pracować, pisać, zarabiać, to ja podziękuję. Dlaczego?
Co to dla mnie za interes? Pracować na dwa etaty, w wolnej chwili przycupnąć przy komputerze, napisać trzy zdania pomiędzy praniem a gotowaniem. Bo właśnie tak by to wyglądało. Pułapka bez wyjścia. Stres, brak satysfakcji, brak rozwoju. Bo jak tu niby człowiek, kobieta do tego, ma się rozwijać, kiedy lista zakupów taaaka, a podłoga wciąż niewystarczająco czysta?
Nie wiem, czy moja opinia nie będzie dla kogoś krzywdząca, ale wydaje mi się, że kobietom jednak trudniej rozwijać własne biznesy online, właśnie ze względu na obciążenie domowymi obowiązkami. Trochę na własne życzenie.
Pracujesz w domu? Nie daj się wykorzystywać
Na szczęście dosyć szybko wyplątałam się z tego niewygodnego układu. Jak? Po prostu.
Lubię porządek, ale sprzątanie nigdy nie było dla mnie priorytetem. Nie myślcie sobie, że jest to eufemistyczne określenie bałaganiary. 😉 Mnie osobiście kubki w kuchennym zlewie nie przeszkadzają. Zwłaszcza, gdy mam ważniejsze sprawy na głowie. Niestety, ale mojego męża drażni nawet włos na podłodze. 🙂 Zawsze współczuję pedantom, ich życie to prawdziwa udręka.
1 września 2015 roku moje drugie dziecko stało się na tyle dorosłe, by pójść do przedszkola, pierwsze, by pójść do szkoły. I właśnie wtedy zaczęłam nowe życie.
– Kochanie, nie ma obiadu?– pyta mój mocno zaskoczony mąż po powrocie z pracy.
–Nie.
– Ale dlaczego? – wciąż zdziwiony.
– Bo byłam w pracy – odpowiadam krótko.
Wytłumaczyłam, że praca freelancera wygląda prawie tak samo jak każda inna praca. Tyle że wykonuje się ją zdalnie, w domu. I nie mogę podczas pracy podejmować się innych zadań. Muszę się skupić, pomyśleć, poczytać, odpowiedzieć na maile. Czasem zadzwoni klient. Czy ktoś zabiera do pracy ubrania do prania albo włoszczyznę, by ugotować zupę? Nie. Ja także nie mogę tego robić. Nie w godzinach pracy.
Pracę w domu utrudniają… dzieci! 🙂
I na tym historia by się skończyła, gdyby nie to, że mam słabość do… swoich dzieci! Nie potrafię im odmawiać, zwłaszcza rozrywek, przyjemności, które moim zdaniem są kwintesencją dzieciństwa. W ciągu roku szkolnego nie mam dużego problemu, ponieważ większą część pracy wykonuję, zanim wrócą do domu. Najtrudniej jest w okresie wakacji, które już się kończą. W końcu.
Są jeszcze za mali, by wysyłać je na obozy kolonie, a nawet, by sami zajęli się sobą przez dłuższy czas. „Mamo, ale mamo, maaamooo” nigdy nie ma końca. Wciąż żyję z myślą, że powinnam im pożytecznie organizować wolny czas, zabierać na wycieczki rowerowe, na basen, do lodziarni czy teatrzyku pod chmurką. Pomyślałam też, że przecież mogę swoją pracę wykonywać, gdzie chcę, dlatego w lipcu pojechałam do mamy, z myślą, że trochę mnie odciąży. Niestety, pogoda nie sprzyjała, a jednak babcia też jest kobietą pracującą.
Muszę wam jeszcze powiedzieć, że los jest okropnie złośliwy. W lipcu miałam najwięcej pracy, pozyskałam naprawdę sporo dobrych dobrych zleceń.
Z 1-2 letnimi dziećmi ciężko negocjować, ale moje już nie są takie małe i mogą, a nawet powinny w małym stopniu we własnym zakresie organizować sobie czas. Na tym polega dorastanie. Nie mogę zawsze prowadzić ich za rękę, podsuwać klocki, ciastolinę, puzzle. Tłumaczę im, że zanim pójdziemy na podwórko, na lody, na basen, muszę wykonać swoją pracę. Trudno. Nie mogą mi przeszkadzać, namawiać na wyjście, zabawy. Ponieważ pracuję w domu. Jest czas na pracę i na zabawę. Tego ich uczę. Dzieciaki na co dzień dużo korzystają z tego, że jednak zawsze jestem blisko, nigdy nie ominę ważnego wydarzenia w ich życiu. Muszą jednak wiedzieć, że nie mogę być na każde ich zawołanie, rezygnować z pracy, rozwoju, tylko dlatego, że pracuję w domu.
– Mamo, a dasz nam na lody?
– A macie kasę?
– Nie, ale przecież ty masz!
– Hm… Będę miała dopiero jak zarobię, a zarobię ją wtedy, gdy napiszę tekst.
Zadziałało. Od pewnego czasu dla mojego syna każdy, kto stuka w klawiaturę – pracuje! Nie ważne, że w tym czasie przegląda Facebooka. 🙂 Dla niego komputer = praca. Którą trzeba wykonać. Moja rodzina nie wykorzystuje z premedytacją faktu, że pracuję zdalnie, ale i tak każdy jej członek zdaje sobie sprawę, że wszyscy czerpiemy z tego korzyści.
Podsumowując: cieszę, że wakacje dobiegają końca!